Spędzenie dwóch tygodni na Filipinach dało mi pyszną możliwość próbowania ich bez przerwy.
W marynacie
solo
na słodko, słono
octowo
pikantnie
były też,
grillowane
w zupie
świeży - tuńczyk, makrela, tilapia, czy może milkfish.... no właśnie milkfish...
świeży tuńczyk w octowej marynacie podawany oczywiście z ryżem
sos sojowy z sokiem z limonki- ten prosty do przyrządzenia sos do ryb stał się dla nas podstawą do próbowania kolejnych rybnych przysmaków- w każdym miejscu w Azji, gdzie jedliśmy - pytaliśmy o limonkę
grillowany milkfish podana z ryżem, pomidorem i jajkiem
Milkfish, (na Filipinach potocznie nazywana Bangus) to dla mnie zdecydowanie nowe doświadczenie kulinarne. Niezwykle popularna w południowo-wschodniej Azji i na niektórych wyspach Pacyfiku. Na Filipinach, szczególnie zachodnie wybrzeże (okolice Degupan, Alaminos) słynie z hodowli tych niezwykłych ryb. (Zobacz, gdzie łowią milkfisha :)) Dość oryginalną nazwę zyskała dzięki swojej białej, mlecznej barwie mięsa. Smaczna, wyrazista w smaku, a do tego praktycznie pozbawiona ości. Mi osobiście kojarzy się z naszym polskim karpiem... hymm może dlatego, że pierwszy raz zajadałam się nią właśnie w wigilię?
milkfish najlepiej smakuje z sokiem z limonki i oczywiście z... zimnym San Miguelem :)
po lewej - ryba zakąska, czyli malutkie rybki zatopione w solnej skorupie- pyszne
po prawej- tradycyjna filipińska zupa rybna z milkfishem, bardzo octowa- z resztą jak wszystko na Filipinach
Do każdego dania podawany ryż. Filipińczycy tak bardzo go sobie upodobali, że w wielu restauracjach, czy ulicznych barach, można samemu nałożyć sobie ryż - ile tylko się chce, ile tylko można zjeść - no właśnie - ile tylko zjesz... bo za pozostawienie niezjedzonego na talerzu, pobierana jest opłata :)
Na Filipinach obowiązkową przyprawą jest ocet. Szczególnie zupy są niezwykle octowe, nie raz miałam wrażenie, że octu było tak dużo, że zabijał prawdziwy smak dania.
Kuchnia filipińska słynie także z pewnych kontrowersji. Balut jest jedną z nich. Gotowane jajo kacze, w którym znajduje się w pełni uformowany zarodek ptaka. Nie, nie spróbowałam. Nigdy nie spróbuje. To zdecydowanie nie dla mnie. Ale widziałam z jakim apetytem zajadają się tym "przysmakiem" (podobno i afrodyzjakiem) zarówno miejscowi, jaki i turyści.
a karp to jednak karp jest....
OdpowiedzUsuńŚwietny wpis. Znalazłem Twojego bloga w google.
OdpowiedzUsuńNie wypowiem się na temat ryb (nie jadam) ale wspomnę o Twoich zdjęciach, które przenoszą mnie w inny wymiar. Dzięki Ci za te skoki w przestworzach!
OdpowiedzUsuń