jest zdecydowanie moją ulubioną rośliną strączkową
pieszczotliwie nazywam go poprostu - Bobem
- wychwalam go...
Bob
wapnia, fosforu, magnezu
wzmacnia moje mięśnie
daje mi niespożytą energię
podnosi moją odporność
zalety, zalety, zalety...
i jedna wada- ciężkostrawny,
ale Bob
do spółki z:
czosnkiem
koperkiem
odrobiną oliwy
sokiem z cytryny
staje się o niebo lżejszy...
do tej spółki jeszcze:
świeżo mielony pieprz,
gruboziarnista sól
i mamy danie na przekąskę (obiad) lekko idealne
całą spółkę mieszamy z obranym Bobem i zajadamy. Lubię sobie o Bobie myśleć... przypomina mi dzieciństwo, ale nie to domowe, mamine, tylko podwórkowe, gdzie dzieciaki zajadają się tym co przyniesie kolega/koleżanka z podwórka. Tak właśnie poznałam Boba. Przyniosła go kiedyś na podwórkowe spotkanie, moja przyjaciółka ze szkolnej ławki... pamiętam, że kiedy go spróbowałam wcale mnie nie zachwycił. Traktowałam go jako wyjątkowo NIEsmaczne zielone warzywo, o nieprzyjemnym zapachu, które na dodatek trzeba obierać...
Wróciłam do niego raz jeszcze, już gdy zamieszkałam w Krakowie.
Tym razem wróciłam do niego na dobre i dlatego piszę o nim to wszystko,
i poświęcam mu całego blogowego wpisa,
a Waszą uwagę :)
Ps. A u Was? Jak wygląda bobu "spółka"?
I ja uwielbiam bób, mogłabym się nim zajadać bez końca!
OdpowiedzUsuńPięknie, makowo u Ciebie;)
Pozdrawiam!
Anna-Maria, dziękuje, uwielbiam maki :) to moje ulubione kwiaty
Usuńlubię to jego zieleń
OdpowiedzUsuńi zjadać latem
asieja, oj tak, i zajadać najlepiej w miłym towarzystwie
UsuńJak zobaczyłam tytuł posta to nie wiem czemu, uśmichnęłam się do siebie. Sympatycznie brzmi i dobrze się kojarzy. :) Bób uwielbiam, ale jak dotąd zawsze jadłam klasycznie: ugotowany z dużą iloscia kopru i solą. Może następnym razem spróbuję pokombinować... :)
OdpowiedzUsuńlittlebitshy, hehe :) właśnie o to chodziło - o uśmiech. Sympatyczna spółka zawsze radośnie się kojarzy, pozdrawiam!
Usuńja też uwielbiam bób, mniami :)
OdpowiedzUsuń